
fot. Michał Mieczkowski / @wystarczymisza
Po meczu pełnym wrażeń, nerwów, emocji negatywnych i pozytywnych Jagiellonia Białystok pokonała Lechię Gdańsk 3:2. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, ale ostatecznie 3 punkty zostają na Chorten Arenie.
Po blamażu w Poznaniu konieczna była reakcja spowodowana nie tylko poziomem gry poszczególnych zawodników, ale również urazami. Dieguez pauzował z powodu czerwonej kartki, trener uznał że Stryjek, Listkowski i Imaz muszą zacząć mecz na ławce, a Nene z Pululu zostali zmuszenia do oglądania meczu z trybun przez kontuzje. W efekcie do bramki wrócił Sławek Abramowicz, środek obrony został ułożony jak z Ajaxem, a szansę debiutu w podstawowym składzie dostał Tomas Silva. O dziwno nie na boku obrony, nie na skrzydle czy na „8”. Wybiegł na pozycji Jesusa Imaza. Dla kontrastu Lechia Gdańsk przystąpiła do sobotniego meczu w niezmienionym składzie po zwycięstwie z Radomiakiem Radom.
Pierwszy kwadrans należał w 100% do Jagiellonii i został okraszony golem. Pięknym rajdem lewą stroną popisał się Joao Moutinho, założył siatkę Dominikowi Pile i wyłożył piłkę Tomasowi Silvie, a ten wystarczająco mocnym strzałem przełamał ręce Szymona Weiraucha. Niestety radość trwała tylko chwilę, gdyż za moment Lechia przeprowadziła swój pierwszy atak, który od razu namieszał w obronie gospodarzy, a piłkę z najbliższej odległości do bramki skierował Bohdan Viunnyk. To kolejny raz, kiedy Jagiellonia traci gola przy pierwszej konkretnej akcji rywala. Po prostu pozwoliliśmy Lechii wjechać z piłką do bramki jak do siebie do domu.
Gol Viunnyka był tym czym miał być gol Silvy. Dał paliwo drużynie z Gdańska i przez kolejne minuty to oni napierali, a Jaga momentami była zagubiona. Tak jak pierwszy kwadrans należał do Mistrzów Polski, tak w drugim nie potrafiliśmy dotrzeć w okolice pola karnego gości. Kolejny raz w tym sezonie jeden moment przekręca wajchę w grze Jagiellonii, a próby odgryzienia się przychodzą głównie za sprawą indywidualnych zrywów, kiedy rywal w tym samym czasie kreuje sobie kolejne składne akcje. Jednocześnie wkradają się braki w komunikacji, niecelne odegrania, brak ruchu do piłki. Jakby zawodników dotykał paraliż.
W drugiej połowie paraliż mijał, ale w trudach. W 56. minucie Weirauch zrehabilitował się z błąd przy strzale Silvy i kapitalnie obronił uderzenie Hansena. Ale co z tego? 4 minuty później swój moment złapała Lechia i nawet mimo błędów w przyjęciu, braku dobrej pozycji do strzału Chłań zdobył gola. Dużo czasu na przecięcie, rywal uderzający już dobre 2 sekundy po odpowiednim momencie, a mimo wszystko piłka ląduje w sieci. Tak grać nie można. Taka organizacja w defensywie to jest wstyd. To jest poziom, który nie sprawiłby problemów nawet najgorzej dysponowanym atakom w lidze.
Grobową atmosferę przerwał Jesus Imaz. Niezawodny wieloletni ratownik Jagiellonii w trakcie każdego możliwego piłkarskiego kataklizmu. Hiszpan uchronił nas już w tylu beznadziejnych sytuacjach, że ten gol był po prostu jednym z kilkudziesięciu w podobnych okolicznościach. A jak strzela Jesus to i pojawia się impuls dla całej Jagiellonii, bo ruszyliśmy z następnym atakiem, który zakończył się podyktowaniem karnego dla gospodarzy. Uderzenie Moutinho zostało zatrzymane ręką przez jednego z Lechistów, a Mateusz Skrzypczak pewnie wykonał „jedenastkę”.
I tak też udało się dojechać do mety. Zwycięsko.
Jagiellonia Białystok 3:2 (1:1) Lechia Gdańsk
13’ Silva, 72’ Imaz, 76’ Skrzypczak (k) – 16’ Viunnyk, 59’ Chłań
Jagiellonia: Abramowicz – Sacek, Skrzypczak, Stojinović, Moutinho – Romanczuk (c), Kubicki (55’ Listkowski) – Villar (83’ Nguiamba), Silva (55’ Imaz), Hansen – Diaby-Fadiga (83’ Rybak)
Lechia: Weirauch – Piła, Olsson (Buletsa), Pllana, Conrado – Zhelizko, Kapić (c), Tsarenko (Neugebauer) – Mena, Chłań, Viunnyk (Sezonienko)
Żółte kartki: Sacek, Moutinho – Olsson, Viunnyk
Sędzia: Jarosław Przybył (Kluczbork)