
Choć Jagiellonia Białystok ma już 104. lata, to wciąż pisze coraz weszelsze akapity w swojej historii. Od powrotu do Ekstraklasy, który nastąpił w roku 2007 aż do dziś Żółto-czerwoni osiągnęli kolejno: najdłuższą passę bez spadku z elity polskiego futbolu, wygrali Puchar Polski, wygrali Superpuchar Polski, zadebiutowali w Lidze Europy, zdobyli brązowy medal, 2 srebra, jako pierwszy polski zespół wyeliminowali klub portugalski z pucharów oraz finalnie zdobyli tytuł Mistrzów Polski. Dziś przyszedł czas na kolejną „nowość” – debiut w rozgrywkach Ligi Mistrzów.
Choć to wciąż dopiero kwalifikacje i jest to wczesna ich faza, to Duma Podlasia może ten dzień zapisać do jednych z najważniejszych w swojej historii. Oczy całej Polski będą na nią zwrócone, bo reprezentujemy nasz kraj jako ci najlepsi, jako wzór do naśladowania, jako drużyna, której zazdrości nam prawie cała Polska. Wygraliśmy ligę w niezwykle efektownym stylu, a z meczu na mecz zachwyty neutralnych obserwatorów tylko rosły. Wszyscy musieli na koniec przyznać – Jagiellonia Białystok wygrała Ekstraklasę, bo na to zapracowała. Grała efektownie, efektywnie, a jej styl gry będzie wspominany latami.
Do zakochania jeden krok, a do gry w Europie całą jesień dwa.
Przechodzimy do meritum. Do osiągnięcia kolejnego historycznego wyniku Jaga potrzebuje dwóch meczów, w których zdobędzie łącznie więcej bramek niż rywal. Jeszcze miesiąc temu siedząc i dywagując na temat przyszłości białostockiego klubu zastanawialiśmy się na ile HJK Helsinki będzie rywalem dla Jagi, a ile Jaga będzie rywalem sama dla siebie. Po sensacyjnych wynikach 1. rundy eliminacji aktualna pozostaje tylko druga część tego pytania, bo Finowie sensacyjnie nie dali rady FK Poniewież. I tak, teraz Adrian Siemieniec na pewno by powiedział, że przed meczem jeszcze nikt nie wygrał, ale wielu przegrało. Wydaje mi się, że przy okazji dwumeczu z Litwinami każdy zawodnik powinien mieć ten cytat wydrukowany i przyklejony na swoim miejscu w szatni. Finowie mają swoje problemy kadrowe, sportowe, ale to nie zmienia faktu, że byli absolutnymi faworytami przeciwko mistrzom Litwy. Nie podołali wyzwaniu. Wyglądali opieszale, lekceważąco. Atakowali, ale bez werwy, a dostępu do własnej bramki bronili gorzej niż Secret Service bezpieczeństwa Donalda Trumpa. Czy wynikało to ze słabszej dyspozycji? Być może. Czy myśleli, że Poniewież się przed nimi położy? Nie zaprzeczam. Najważniejsze, żeby każdy piłkarz z Jotką na piersi dnia 23. Lipca 2024 roku podszedł do gry jak do jednego z dwóch finałów. Realnych, a nie takich fikcyjnych, które mogą dać coś za 2-3 miesiące, bo to ciężko nazwać finałem. Finał daje efekty. Finał daje nagrodę. W nagrodę za rzetelne podejście do gry w piłkę za 8 dni możemy rezerwować czas na całą jesień europejskiej piłki.
Hornet już przybliżył w swoim tekście doświadczenia piłkarzy Jagi w pucharach, ale chciałbym tu skupić się na tych, którzy w pucharach nie zagrali. Imaz, Dieguez, Hansen, to piłkarze bliżej końca kariery niż jego początku. Swoje w życiu zagrali, ale nigdy wcześniej nie powąchali gry na poziomie międzynarodowym. Do tego możemy dodać Nene, Romanczuka, Kubickiego z pewnym doświadczeniem, ale zaledwie w kwalifikacjach, a przed nimi niepowtarzalna szansa. Gra w Europie, przeciwko znanym klubom to cel i marzenie każdego piłkarza, a do tego celu nie trzeba tym razem przeciskać się przez dwóch czy trzech wymagających przeciwników. Los nam dał klub poziomem pasujący bardziej do GKS Tychy niż do KAA Gent. Mało tego, oprócz korzystnego losowania klub wreszcie jest rządzony przez Panów Kozaków przez ogromne K. Panowie Wojciech Pertkiewicz i Łukasz Masłowski dokonali cudów sportowo, organizacyjnie, finansowo i wciąż prowadzą nasz wielki mistrzowski okręt, który wypłynie na szerokie wody i choć ten pierwszy rejs jest króciutki i nawet nienacieszymy się czasem na wyjeździe, to wiemy że możemy spać spokojnie. Nikt klubu nie rozłoży na łopatki, nikt nie rzuci kasy na pierwszego lepszego zawodnika z Bałkanów. Nikt tez nie będzie bezsensownie oferować worka z gotówką łasemu agentowi piłkarza, który w swoim życiu dopiero 3 razy prosto kopnął piłkę. To oznacza, że oprócz dobrego poziomu sportowego wprowadzonego myślą taktyczną Adriana Siemieńca, oprócz dobrego losowania, które dało nam wyjazd krótszy niż na Koronę Kielce, oprócz optymalnego poziomu sportowego przeciwnika mamy też ludzi, którzy zadbają, że cała Jagiellonia nie będzie spięta na trytytki, które wytrzymają do pierwszego kryzysu.
Ostatnim, a zarazem najważniejszym elementem, który powinien złożyć się na wielkie chwile Jagi w pucharach jest wyjazd kibiców. Na stadionie w Poniewieżu będzie Żółto-Czerwono. Na papierze raz gospodarzem są Litwini, a raz my. Faktycznie oba mecze będą rozgrywane u siebie. Doping ponad 1,5 tysiąca gardeł musi ponieść piłkarzy!
Jesteśmy gotowi do zrobienia pierwszego kroku do historii. ZRÓBMY GO!