
fot. Kamil Świdyrowicz / jagiellonia.pl
Wrześniowa przerwa na reprezentację i jej następstwo – mecz z Piastem – po raz kolejny w ostatnich miesiącach spowodowały, że w głowach kibiców Jagiellonii pojawiły się myśli, czy dłuższe okresy bez gry w trakcie sezonu nie wpływają rozprężająco na drużynę. Ile jest w tym prawdy, a ile szukania wymówek? Przyjrzyjmy się faktom.
Jagiellonia za kadencji trenera Adriana Siemieńca po meczach reprezentacyjnych rozegrała w sumie 9 spotkań – nie licząc czerwcowych zgrupowań, które odbywają się w trakcie przerwy między sezonami. Bilans jest następujący: 4 zwycięstwa, 3 remisy i 2 porażki – średnia punktów na mecz 1,67. Na pierwszy rzut oka wygląda to przyzwoicie, choć gdy sytuację przeanalizuje się głębiej, to łatwo dostrzec, że zdecydowana większość pozytywnego dorobku została wypracowana w rozgrywkach zwieńczonych historycznym mistrzostwem Polski – 2023/24. W takim razie spróbujmy znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Może problem tkwi w sporej ilości Jagiellończyków wyjeżdzających na zgrupowania reprezentacji? Spójrzmy jak to wygląda.
Sezon 2023/24
Wrzesień 2023 – Matysik (Polska U-21), Marczuk (U-20), Lewicki (U-19), Piekutowski (U-18) – w sumie czerech graczy, dwóch członków pierwszej XI, rezerwowy regularnie pojawiający się na boisku i trzeci bramkarz.
Mecz po przerwie: Radomiak 3:2 (D).
Październik 2023 – Wdowik (Polska), Marczuk, Matysik (U-21), Lewicki (U-19), Piekutowski, Rybak (U-18) – w sumie sześciu graczy, trzech członków pierwszej XI, rezerwowy regularnie pojawiający się na boisku, trzeci napastnik z epizodami i trzeci bramkarz,
Mecz po przerwie: Zagłębie Lubin 3:0 (D).
Listopad 2023 – Wdowik (Polska), Marczuk, Matysik (U-21) – w sumie trzech graczy, trzech członków pierwszej XI,
Mecz po przerwie: Piast 0:0 (D).
Marzec 2024 – Romanczuk (Polska), Marczuk (Polska/U-21)*, Lewicki (U-20), Piekutowski (U-18) – w sumie czterech graczy, dwóch członków pierwszej XI, rezerwowy regularnie pojawiający się na boisku i trzeci bramkarz,
Mecz po przerwie: ŁKS 6:0 (D).
Bilans: 3 zwycięstwa, remis i 10 pkt.
Sezon 2024/25
Wrzesień 2024 – Churlinov (Macedonia Północna), Polak (Polska U-21), Piekutowski, Stypułkowski (U-19) – w sumie czterech graczy, jeden członek pierwszej XI, nowy zawodnik, dwaj młodzi bez szans na grę.
Mecz po przerwie: Lech 0:5 (W).
Październik 2024 – Churlinov (Macedonia Północna), Abramowicz, Polak (Polska U-21), Piekutowski, Rybak (U-19) – w sumie pięciu graczy, dwóch członków pierwszej XI, rezerwowy sporadycznie grający, trzeci bramkarz i trzeci napastnik z epizodami.
Mecz po przerwie: Zagłębie Lubin 3:1 (W).
Listopad 2024 – Churlinov (Macedonia Północna), Kovacik (Słowacja), Romanczuk (Polska), Polak (Polska U-21), Abramowicz (U-20), Piekutowski, Rybak (U-19) – w sumie siedmiu graczy, trzech członków pierwszej XI, rezerwowy regularnie pojawiający się na boisku, rezerwowy sporadycznie grający, trzeci bramkarz i trzeci napastnik z epizodami.
Mecz po przerwie: Śląsk 2:2 (D).
Marzec 2025 – Churlinov (Macedonia Północna), Skrzypczak (Polska), Polak (Polska U-21), Abramowicz (U-20), Rybak (U-19), Mazurek (U-18) – w sumie sześciu graczy, trzech członków pierwszej XI, rezerwowy sporadycznie grający, dwóch młodych z epizodami.
Mecz po przerwie: Lechia 0:1 (W).
Bilans: remis, 3 porażki i 1 pkt.
Sezon 2025/26
Wrzesień 2025 – Pelmard (Madagaskar), Rallis (Grecja U-21), Abramowicz, Drachal, Pietuszewski (Polska U-21), Mazurek (U-19) – w sumie sześciu graczy, trzech członków pierwszej XI, nowy zawodnik, rezerwowy regularnie pojawiający się na boisku, młody z epizodami
Mecz po przerwie: Piast 1:1 (W).
*Po pierwszym spotkaniu reprezentacji został cofnięty do kadry U-21.
Pod uwagę byli brani tylko zawodnicy, którzy trenują z pierwszą drużyną. Nie uwzględniłem powołań dla Skrzypczaka na październikowe zgrupowanie reprezentacji Polski w 2024 roku i Afimico Pululu na marcowe zgrupowanie reprezentacji Angoli w 2025 roku, gdyż obaj gracze ostatecznie nie stawili się na nie ze względu na urazy.
Na potrzeby tego zestawienia wypisałem rolę w drużynie zawodników, którzy udawali się na kadrę. Rzuca się w oczy, że zazwyczaj dwóch lub trzech graczy pierwszego składu stale otrzymywało powołania – jedynym wyjątkiem jest wrześniowa przerwa w 2024 roku, kiedy to tylko jeden gracz o takim statusie udał się na reprezentację, choć i tak ten skrajny przypadek nie przełożył się na korzystny wynik. Było wręcz przeciwnie – drużyna zagrała jedno z najgorszych spotkań w sezonie. Patrząc szerzej na to zagadnienie ciężko doszukiwać się związku, w tym że wyjazdy na kadrę były istotną przyczyną ostatnich gorszych wyników drużyny w pierwszym spotkaniu po przerwie. W ostatnim sezonie ilość powoływanych wzrosła, ale wraz z ich wzrostem nie wpływało to na ilość wezwań dla kluczowych graczy – na reprezentację jeździła większa ilość młodych, która w pierwszym zespole pełniła marginalną rolę.
Wiadomo, że kolejne spotkania i podróże nie pomagają piłkarzom w regeneracji – zwłaszcza, gdy przez większość sezonu gra się co trzy dni. Pewnie najbardziej skrajnym przypadkiem wpływu powołania na wyniki Jagiellonii jest kontuzja Tarasa Romanczuka odniesiona w listopadowym spotkaniu reprezentacji Polski z Portugalią – zdestabilizowała sytuację w środku pola i w pewnym stopniu wpłynęła na zadyszkę zespołu na finiszu jesiennych zmagań. Miejmy jednak na uwadze, że jest to wciąż tylko jeden taki przykład na dziewięć przerw.
Powodów słabszych rezultatów można pewnie doszukiwać się w tym, że na pięć ostatnich „poreprezentacyjnych” spotkań aż cztery zostały rozegrane na wyjeździe – dla porównania, w sezonie mistrzowskim wszystkie odbyły się Białymstoku, gdzie Jagiellonia zdobyła zdecydowaną większość punktów i pod tym względem nikt w lidze nie był od niej lepszy. Przewaga własnego boiska i atmosfery trybun jest na pewno sporym atutem, którego nie można lekceważyć. Po październikowej przerwie na kadrę będzie najlepsza okazja do sprawdzenia słuszności tej tezy.
Imazopendencja
Dorobek strzelecki Jagiellonii w tym sezonie wygląda imponująco – 25 goli w 12 meczach. Gdy spojrzy się na niego szerzej, rzuca się w oczy, że zdecydowana większość została wypracowana przez Jesusa Imaza – 8 goli i 6 asyst. Hiszpan za kadencji Adriana Siemieńca przekracza swoje limity, a w mistrzowskiej kampanii swoimi golami w ważnych momentach wydatnie przyczynił się do tego historycznego triumfu. W następnym sezonie, gdy po słabym początku wielu w niego zwątpiło, po raz kolejny pokazał, że zrobiono to zbyt szybko i odpowiedział na to najlepszymi liczbami w karierze – 24 gole i 13 asyst we wszystkich rozgrywkach, choć finisz wiosny znowu zasiał ziarno niepewności, a starcia w letnim okresie przygotowawczym i pierwszy mecz z Bruk-Betem mogły tylko w tym utwierdzać. Po raz kolejny był to jednak tylko chwilowy kryzys i Hiszpan znowu udowodnił swoją jakość, odgrywając istotną rolę w wynikach Jagiellonii, po drodze przekraczając barierę 100 bramek w Ekstraklasie, a następnie dokonując podobnego wyczynu w żółto-czerwonych barwach.
Alex Pozo
𝐉𝐄𝐒𝐔𝐒 𝐈𝐌𝐀𝐙
𝐆𝐎𝐎𝐎𝐋!
Hiszpańska akcja Jagiellonii!
Lepiej trafić się nie dało!
Gospodarze prowadzą z Lechią 2:0!
Transmisja meczu w CANAL+ SPORT 4 i w serwisie CANAL+: https://t.co/54KRMEj7C2 pic.twitter.com/zOL3s8nXw2
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) August 31, 2025
Imaz młodszy nie będzie, a poprzedni sezon pokazał, że mimo umiejętności, woli walki i chęci przekraczania kolejnych granic, pewnych rzeczy nie przeskoczy – był najbardziej eksploatowanym graczem Jagiellonii i to zmęczenie objawiało się gorszą dyspozycją na finiszu. Jak pokazuje początek tego sezonu, drużyna znowu jest zależna od bramek Hiszpana, co w dłuższe perspektywie może być opłakane w skutkach – bo o ile można odnieść wrażenie, że sufit dla Jesusa nie istnieje, to niemal pewnym jest, że gorszy okres go jednak nie ominie. Wypadałoby, żeby inni zawodnicy również wzięli ciężar gry i strzelania bramek na siebie, a Imaz mógł czasami po prostu odpocząć.
Czy gra w przewadze jest problemem?
Po podziale punktów w Gliwicach pojawiło się wiele komentarzy, że Jagiellonia nie potrafi wykorzystywać gry w przewadze. Jako przykład nie uczenia się na błędach przytaczano spotkanie z Łódzkim Klubem Sportowym sprzed dwóch lat, kiedy to przy stanie (1:1) Łodzianie otrzymali czerwoną kartkę, a mecz ostatecznie skończył się remisem (2:2) – Jagiellończycy sprokurowali rzut karny w 90. minucie, przez który stracili komplet punktów.
Jak gra z przewagą zawodnika wygląda za kadencji trenera Siemieńca w szerszym spojrzeniu?
25/26 – Piast 1:1, czerwona kartka w 52. minucie przy stanie 0:0
25/26 – Cracovia 5:2, czerwona kartka w 69. minucie przy stanie 2:2
25/26 – FK Novi Pazar 2:1, czerwona kartka w 88. minucie przy stanie 1:1
24/25 – Raków 2:1, czerwona kartka w 56. minucie przy stanie 1:1
24/25 – Cercle 3:0, czerwona kartka w 59. minucie przy stanie 0:0
24/25 – Motor 3:0, czerwona kartka w 41. minucie przy stanie 1:0
24/25 – Raków 2:2, czerwona kartka w 90. minucie przy stanie 1:2
24/25 – Widzew 1:0, czerwona kartka w 44. minucie przy stanie 1:0
23/24 – ŁKS 6:0, czerwona kartka w 33. minucie przy stanie 1:0
23/24 – Warta 2:1, czerwona kartka w 71. minucie przy stanie 2:1
23/24 – Piast 0:0, czerwona kartka w 73. minucie przy stanie 0:0
23/24 – Legia 2:0, czerwona kartka w 87. minucie przy stanie 2:0
23/24 – ŁKS 2:2, czerwona kartka w 45. minucie przy stanie 1:1
23/24 – Górnik Zabrze 4:1, czerwona kartka w 43. minucie przy stanie 2:1
Na czternaście przypadków, w pięciu Jagiellonia potrafiła odwrócić wynik, trzykrotnie podwyższała prowadzenie, cztery razy wynik nie ulegał zmianie i dwukrotnie utraciła korzystny rezultat w sytuacji, gdy w przewadze wychodziła na prowadzenie – te dwa przypadki to właśnie sobotni mecz z Piastem i rywalizacja z ŁKSem sprzed dwóch sezonów.
Można łatwo dojść do wniosków, że skrajne sytuacje najczęściej zapadają w pamięć. Przykładów, w których Jagiellonia potrafiła skorzystać z gry w przewadze nie trzeba daleko szukać – dwukrotnie w tym sezonie umiała przechylić szalę na swoją korzyść. Mimo negatywnych wrażeń po meczu z Piastem, całościowy bilans w tej kwestii pozostaje korzystny.
Jagiellonia lubi maratony
W powszechnej opinii panuje przekonanie, że Jagiellonia w poprzednim sezonie świetnie poradziła sobie z grą co trzy dni. Jest w tym wiele prawdy, ponadto na starcie tego sezonu drużyna trenera Siemieńca potwierdziła to po raz kolejny, śrubując serię meczów bez porażki, co przełożyło się na awans do fazy ligowej Ligi Konferencji i regularne punktowanie w lidze. Co prawda na inauguracje otrzymała zimny prysznic od Bruk-Betu, ale jak pokazał czas, ta całkowicie przebudowana ekipa potrzebowała bodźca, który ją pobudzi do pracy. Oczywiście spłycanie przebudzenia drużyny tylko do tego meczu byłoby sporym uproszczeniem – po nim przecież nastąpiły dwa zwycięstwa odniesione w końcówce, które pod kątem mentalnym przyczyniły się do scementowania tej grupy.
Proces nauki gry co trzy dni nie był jednak prosty – czarna seria z sierpnia 2024 roku jest tego najdobitniejszym przykładem. Trener Siemieniec wraz ze sztabem wyciągnęli z niej mityczne wnioski i produktywnie wykorzystali miesiąc, który dzielił ich od tamtego czasu do startu zmagań w fazie ligowej Ligi Konferencji. Pierwszy maraton spotkań co trzy dni rozpoczął się od rywalizacji z Lechią, a kończył się na domowej rywalizacji z Legią – bilans pięciu spotkań to cztery zwycięstwa i remis. Od tego momentu rozpoczęła się przemiana stylu gry drużyny. Efektowny styl odszedł na bok kosztem efektywności, a mecze były wygrywane sposobem, z wykorzystaniem w głównej mierze sprzyjających minut i błędów rywali. Nie były to już tak widowiska gra jak w sezonie mistrzowskim, ale Jagiellonia nie odeszła też drastycznie od swoich ideałów – pewne powtarzalne elementy wciąż pozostały w jej grze, jak krótkie wyprowadzenie, podejmowanie ryzyka czy gra na małej przestrzeni.
Wprowadzone korekty przyniosły zamierzone efekty w dłuższym okresie. Jesienią klub ustanowił nowy rekord klubu w meczach bez porażki – 17 spotkań (11 zwycięstw, 6 remisów). Nie można zapomnieć o wydatnym znaczeniu zwycięstwa w Kopenhadze na starcie zmagań w Lidze Konferencji – gol Churlinova w ostatniej akcji meczu dał drużynie sporego kopa mentalnego i dużo energii na resztę rundy. Zadyszka przyszła dopiero na koniec i była związana z urazami dwóch graczy – Joao Moutinho i Tarasa Romanczuka. Wymuszona rotacja i szukanie odpowiedniego zastępstwa finalnie kosztowały Jagiellonię utratę miejsca w TOP8 Ligi Konferencji – wiązało się to z grą w fazie play-off, czyli otrzymaniem dwóch dodatkowych spotkań w lutym, zamiast startem zmagań od marca. Mając w pamięci początek sezonu w Białymstoku i tak raczej nikt specjalnie nie utyskiwał na taki scenariusz.
Praktycznie od startu rywalizacji w nowym roku Jagiellonia ponownie wróciła do gry co trzy dni – poza pierwszym tygodniem, gdy udało jej się odbyć pełen mikrocykl. Ekipa trenera Siemieńca po raz kolejny pokazała, że czuje się w takich zmaganiach jak ryba w wodzie. W lidze, poza wpadką w zawsze przeklętym Mielcu, trzymała równą i wysoką formę, będąc wciąż w rywalizacji o obronę tytułu. Z Pucharu Polski wyeliminowały ją błędy duetu sędziowskiego Lasyk-Marciniak, a w Europie wyszła zwycięsko z dwumeczów z TSC i Cercle – awansując do ćwierćfinału, w którym czekał na nią Real Betis. Od tego momentu wszystko zaczęło się psuć, chociaż może poprawniejszym byłoby stwierdzenie, że zaczęły po prostu wychodzić trudy sezonu, przez co doświadczenie zdobyte na europejskich boiskach nie mogło zostać dobrze spożytkowane.
Pierwsze symptomy pojawiły się po marcowej przerwie na kadrę – porażka w Gdańsku i domowy podział punktów z Piastem spowodowany festiwalem nieskuteczności Jagiellończyków. Potem nadszedł czas rywalizacji z Hiszpanami, która miała być nagroda za dotychczasowe osiągniecia w sezonie i nikt o zdrowych zmysłach nie liczył, że uda się ich wyeliminować. Przyszła jednak okrutna rzeczywistość i pierwszy mecz pokazał różnicę jakości indywidualnej. W rewanżu Jagiellończycy wspięli się na wyżyny swoich umiejętności, a wypełniony do ostatniego miejsca stadion przy Słonecznej napędzał ich do kolejnych ofensywnych zrywów. Tego dnia nie pomagała im jednak murawa, przez co nie udało się zaznaczyć swojej przewagi na boisku – ostatecznie nawierzchnia bardziej pomogła rywalom pod koniec meczu, dzięki czemu Bakambu strzelił gola, a na niego dość szybko odpowiedział niezawodny w ważnych meczach Darko Churlinov.
Godne pożegnanie z Europą nie przełożyło się na dyspozycję żółto-czerwonych na finiszu rozgrywek, jak to miało miejsce w przypadku zwycięstwa w Kopenhadze. Z większości piłkarzy zaczęła uchodzić energia, a niektórzy być może byli myślami już gdzie indziej. Na taki stan rzeczy złożyło się wiele czynników – spora ilość minut w nogach, brak rotacji, zmęczenie mentalne czy po prostu indolencja strzelecka w niektórych spotkaniach. Dłuższe okresy między meczami nie działały na drużynę budująco, przez ci ostatecznie Jagiellonia dość szybko pożegnała się z marzeniami o obronie tytułu. Musiała się skupić na utrzymaniu miejscu na podium – przewaga nad czwartą w tabeli Pogonią topniała z każdym tygodniem. Ostatecznie dzięki trafieniu Norberta Wojtuszka w ostatniej kolejce w bezpośredniej rywalizacji z Portowcami udało się utrzymać trzecie miejsce i wywalczyć przepustkę do gry w Europie, dzięki czemu znowu możemy dyskutować o kwestii gry co trzy dni w kontekście Jagiellonii.
JAGIELLONIA WYRÓWNUJE! Piłka pofruwała dobrą chwilę nad polem karnym, ale Norbert Wojtuszek w końcu trafił do siatki
Multiliga+ trwa w CANAL+ SPORT 3 i w serwisie CANAL+: https://t.co/zr8n1cU2RX pic.twitter.com/zwyx2mgsu8
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) May 24, 2025
Rozprężenie dłuższymi okresami bez gry
Głównym przyczynkiem do napisania tego tekstu był sobotni mecz Jagiellonii z Piastem, który nastąpił po pierwszej dłuższej przerwie w sezonie. Pozwolił zaobserwować pewną powtarzalność w drużynie po takich okresach – tym elementem jest gorsza dyspozycja. Kolejny raz w przeciągu ostatniego roku powtórzyło się, że podopieczni trenera Siemieńca tracą punkty w pierwszym „poreprezentacyjnym” spotkaniu.
Pierwsze symptomy rozluźniającego efektu bez rywalizacji co trzy dni mogliśmy już zaobserwować w pierwszej fazie tego sezonu. Wyjazdowa rywalizacja z Silkeborgiem IF – mimo przełożonego ligowego meczu z Motorem – przebiegła po myśli żółto-czerwonych, którzy wygrali po bramce Bernardo Vitala. Było to jednak zupełnie inne spotkanie niż dotychczasowe w tym sezonie. Droga do zwycięstwa prowadziła poprzez skuteczne odpieranie ataków w pierwszej połowie, dobre korygowanie ustawienia w reakcji na zagrożenia ze strony rywali i mądrą kontrolę spotkania w drugiej odsłonie gry. Zobaczyliśmy inną Jagiellonię, ale skuteczną w swoim planie na mecz.
Pierwszą poważniejszą lampką ostrzegawczą był rewanż z Dinamo Tirana – przed którym w weekend na prośbę Legii mecz z Jagą został przesunięty na inny termin. Jagiellończycy mimo sporej zaliczki z pierwszego starcia męczyli się w starciu z Albańczykami – momentami w drugiej połowie gospodarze byli stroną dominującą, ale ostatecznie spotkanie zakończyło się remisem i Jagiellonia mogła świętować awans do fazy ligowej Ligi Konferencji w drugim sezonie z rzędu. Przez opinię publiczną zostało to zbagatelizowane, gdyż cel został zrealizowany i skupiono się na losowaniu rywali, które miało nastąpić następnego dnia.
W sobotnim spotkaniu z Piastem demony z zeszłego roku ponownie dały o sobie znać – w żółto-czerwone szeregi zawitało rozluźnienie związane z brakiem meczów co trzy dni. Scenariusz spotkania układał się aż nadto optymistycznie. Na początku drugiej połowy gospodarze otrzymali czerwoną kartkę, co postawiło Jagiellonię w sytuacji gry prawie 40 minut z przewagą – szybko to wykorzystała i za sprawą niezawodnego Imaza otworzyła wynik. Wydawało się, że nic jej specjalnie nie grozi, jednak zmiany trenera Siemieńca, uraz Wojtuszka, brak podwyższenia wyniku – mimo okazji do tego – spowodowały, że w końcówce utraciła kontrolę nad meczem i w doliczonym czasie straciła prowadzenie, a w konsekwencji wywożąc z Gliwic tylko jeden punkt. W tym spotkaniu – podobnie jak w Danii – zabrakło wykorzystania większej niż jednej okazji strzeleckiej – wtedy nie okazało się to bolesne w skutkach, teraz jednak moment dekoncentracji kosztował utratę kompletu oczek.
Porównywanie stylów Jagiellonii z obecnego i poprzedniego sezonu nie jest na miejscu. Aktualna drużyna po letnich zmianach swoją grą bardziej przypomina mistrzowską drużynę – dającą ofensywne koncerty, dążącą do kolejnych bramek i bardziej naiwną w działaniach defensywnych, niż tą z rozgrywek 2024/25, która potrafiła grać w bardziej wyrachowany sposób i punktować rywali. Być może z czasem się tego nauczy, ale początek tego nie zwiastuje, dlatego wyniki na styku w końcówkach meczów będą zwiastowały nerwowość w szeregach kibiców Jagiellonii.
Ostatni rok pokazał, że Jagiellonia grając co trzy dni czuje się najlepiej. Piłkarze są pod ciągłym napięciem, co przekłada się na dobre wyniki. Dłuższe przerwy w większości przypadków wybijają drużynę z rytmu i nie zawsze potrafiła ona wrócić na dobre tory – w głównej mierze miało to miejsce na finiszu rundy, kiedy piłkarze byli wyeksploatowani do granic możliwości i nie potrafili wykorzystać doświadczenia zdobytego w Europie na płaszczyźnie ligowej. Sam trener w licznych wywiadach udzielonych w przerwie między sezonami potwierdzał, że poprzedni rok wiele go nauczył w tej kwestii i doszedł do wniosków, że niektórzy gracze muszą być częściej rotowani. W tym sezonie kadra jest naprawdę bardzo szeroka, rywalizacja na większości pozycji jest zacięta – przy dobry zarządzaniu odwleczenie zmęczenia kluczowych jednostek może być o wiele prostsze, zwłaszcza mając do dyspozycji naprawdę jakościowych graczy czekających na swoją okazję. Spora rola trenera w tym, żeby odpowiednio zadbać o mentalność tej grupy i rozdzielić minuty na boisku w przemyślany sposób.
Jagiellonia od meczu z Wisłą Płock rozpocznie kolejny maraton spotkań co trzy dni, który potrwa aż do grudnia – z dwoma przerwami na kadrę. Można być pewnym, że w kolejny intensywny okres drużyna i sztab wkracza bogatsza o doświadczenie z ostatnich miesięcy – z szerszą kadrą i świadomością błędów z przeszłości. Chociaż trudno jednoznacznie wskazać, czy dłuższe przerwy rzeczywiście wpływają na formę drużyny, obserwacje wskazują, że Jagiellonia lepiej funkcjonuje w trybie gry co trzy dni. Przyszłość pokaże, czy drużyna będzie w stanie znaleźć równowagę między regeneracją a utrzymaniem odpowiedniej formy po reprezentacyjnych przerwach.
Wkradl sie chochlik: bilans za sezon 2024/2025 to 1 zwyciestwo, a remis i 2 porazk2, 4 punkty.
Gdyby dodac pierwsze mecze sezonow, ktore tez sa po dlugich przerwach od grania, bilans bylby 4:3:4 – czyli klasyczne fifty-fifty.
Choc warto zwrocic uwage, ze od poczatku sezonu 2024/2025 tylko raz wygralismy po przerwie, z absolutnie beznadziejnym wtedy Zaglebiem.
Jesli jednak te niepowodzenia sa spowodowane procesem treningowym, ktory nastawia organizmy pilkarzy na stopniowy wzrost formy na kolejne mecze – to ja to akceptuje w 100%.